6.30. Znów ten budzik… Poniedziałek rano. Do pracy rodacy! Jeszcze szybka kawka i biegiem do metra. Ale ten czas leci. Za kilka godzin minie doba odkąd jestem offline. Jak mi z tym? Jeszcze nie wiem, ale powoli się przyzwyczajam. Jedno wiem na pewno – to będzie dłuuuugi dzień. Ale na pewno ciekawy!
Social out pomógł mi dostrzec rzeczy wcześniej niewidoczne
Bernice Johnson Reagon – amerykańska piosenkarka – mówiła, że życiowe wyzwania nie powinny Cię paraliżować. Powinny pomóc Ci odkryć, kim naprawdę jesteś. I ja właśnie jestem w takim momencie. Niby prawie nic się nie zmieniło, jednak mam wrażenie, że jestem od wczoraj w innym wymiarze. To, na co zaczęłam zwracać uwagę to przede wszystkim… Ludzie. Każdy w swoim świecie.
Dlaczego nie patrzymy na siebie? Dlaczego unikamy wzroku? Wiem, że to pytania retoryczne, jednak wciąż mam nadzieję, że przyjdzie jakaś myśl wytłumaczenia. Bo jak na spokojnie zaakceptować to, że zamiast żyć w społeczeństwie, patrzeć na siebie i uśmiechać się zasłaniamy się ekranami, słuchawkami, albo po prostu patrzymy tępo w przestrzeń, aby przypadkiem nie spotkać się wzrokiem?
Muszę się przyznać, że jeszcze w ostatni piątek jadąc do pracy pewnie zachowywałbym się podobnie. Z przyzwyczajenia, wygody… I pewnie też z braku zastanawiania się nad tym. Dziś jednak jest inaczej, jestem offline. Siedzę w metrze i patrzę. Patrzę i się przyglądam. Czy ktoś odwzajemni spojrzenie? O! Udało się! Ale tylko na sekundę… Ewidentnie widać, że dla większości ludzi patrzenie na siebie to wyjście ze swojej strefy komfortu. Oczywiście, czasem zdarzy się ktoś pogodny, uśmiechnięty i niezestresowany spojrzeniami. To jednak rzadkość. I bardzo smutna rzeczywistość. Spróbuję więc dać sama sobie zadanie – nie zrażać się, nie podawać i uśmiechać się do wszystkich burząc mur obojętności!
Pierwsze reakcje, efekty i… rozczarowania w świecie offline?
Kto najczęściej odpowiada uśmiechem za uśmiech? Oczywiście dzieci! One przecież nie mają wiecznie ekranu przed oczami, są pogodne, chętne do poznawania i dzielenia się emocjami. To, czego nigdy wcześniej nie zauważyłam, to przede wszystkim ludzie starsi. Nie to, że ich naprawdę nie widziałam. Nie przyglądałam się ich twarzom. Dziś odczytywałam z nich emocje, zmęczenie, sympatię, lub też wręcz przeciwnie: złość i niechęć do innych. Muszę jednak przyznać, że tych pozytywnych emocji było zdecydowanie więcej. Na szczęście! Może gdyby więcej osób podniosło głowy znad ekranów, okazałoby się, że CI staruszkowie to wcale nie bezpodstawnie narzekający, nieprzyjaźni ludzie. Może okazałoby się właśnie, że oni, nieprzyzwyczajeni do świata elektronicznego, w kontaktach bezpośrednich, offline, radzą sobie o wiele lepiej, niż poprzez ścianę w postaci ekranu.
Niestety, nie cały czas było kolorowo. Próbując nawiązać kontakt wzrokowy z ludźmi w metrze i na ulicy miałam też kilka przykrych sytuacji. Czego się gapisz? Masz coś do mnie? – to te z delikatniejszych zaczepek. Innych, wybaczcie, przytaczać nie będę ze względu na kulturę języka. Zresztą… to co złe wolę mieć za sobą i nie wracać do tego, nie rozpamiętywać i zapomnieć.
Dobre emocje wracają i pobudzają do działania!
Powiem Wam, że po takim – mimo wszystko pozytywnym – poranku czułam się o wiele lepiej. Miałam zdecydowanie więcej energii, pozytywnego myślenia i wiary, że dzisiejszy dzień będzie super! Te na pozór mało znaczące zmiany okazały się kluczem do lepszego świata. Takiego, gdzie wartością są ludzie, ich emocje i wzajemne stosunki. Ta mała zmiana sprawiła, że nabrałam jeszcze więcej chęci do kontynuowania mojego eksperymentu. Bo skoro w tak krótkim czasie bycia offline zaszły tak duże zmiany (oczywiście przede wszystkim we mnie i mojej głowie), już nie mogę się doczekać co będzie dalej!
Powrót na stare śmieci: 15 minut dla ogarnięcia social świata
W pierwszej części mojego cyklu tłumaczyłam Wam na czym dokładnie moja próba będzie polegać. Wspominałam wówczas o tym, że nie mogę tak na 100% wyłączyć social mediów, gdyż mam tam grupy dotyczące placówek edukacyjnych moich dzieci. Założyłam, że będę na to poświęcać maksymalnie 15 minut dziennie. Godziny wieczorne są dla mnie najwygodniejsze – dzieci śpią, można zebrać wszystkie informacje i szybko przeczytać co się działo. Ustawiam więc minutnik i… do dzieła!
Pierwsze wrażenie – WOW! Ale tu się dzieje! Ile wiadomości i postów! Żeby teraz to przeczytać muszę poświęcić na to mnóstwo czasu, a czas leci nieubłaganie. Przejrzałam więc pobieżnie wszystko, na niczym specjalnie nie zawiesiłam nawet wzroku. Uznaję, że nic ważnego, niecierpiącego zwłoki się przez ten dzień nie wydarzyło. Zaczęłam zdawać sobie sprawę ile czasu traciłam bezmyślnie w ciągu dnia na częste reagowanie na powiadomienia dotyczące wiadomości, czytanie ich i odpowiadanie. Wiem już, że było to zdecydowanie więcej niż 15 minut. Zaryzykuję nawet stwierdzenie że więcej niż 30 i 45 minut również. Ile dokładnie? Tego sprawdzać nie będę. Ale może wśród Was jest ktoś kto to policzy? Hm? Pochwalicie się na naszym Facebooku?
Wieczorny relaks offline bez cienia smutku i żalu
Podsumowując ten jeszcze krótki czas, kiedy nie korzystam z social mediów, muszę przyznać, że już dużo zmieniło się w moim postrzeganiu świata offline. Coś, co jeszcze 2 dni temu wydawało mi się mega trudne i wręcz niewykonalne, teraz zaczyna układać się w coś przyjemnego. Dostrzegłam mnóstwo pozytywnych aspektów, natomiast sprawy, których się bałam (tak jak np. natrętne myśli, co słychać na Facebooku czy Instagramie, lub po prostu wyizolowanie społeczne) okazało się, że tylko w mojej głowie były tak wielkie i trudne. Na razie widzę coraz więcej plusów bycia offline i radzę sobie świetnie.
Jestem pewna, że gdybyście też zdecydowali się na taki eksperyment, również bylibyście zadowoleni. Oczywiście, przejście do trybu offline nie będzie łatwe. Zwłaszcza na początku. Ale obiecuję, że ofiara okaże się być niezwykle opłacalna. Na końcu drogi z żółtej cegły czeka szczęście. Twoje życie naprawdę się rozpocznie. Twoje życie będzie wspaniałe. Dlatego zachęcam gorąco – wybierz życie. Swoje. Nie koleżanki z social mediów.
“Fanaberie” Meghan Markle. Czy royalsi mają prawo do prywatności?